Deep Explorers
Nurkowanie Techniczne i Jaskiniowe
Cezary Czaro Abramowski


...być tam gdzie nie był jeszcze nikt

Projekt Infovide-Matrix Diving Exploration 2010 część 2.


Człowiek może zadać sobie pytanie czy w cukrze jest  100% cukru, tak jak nurek techniczny czy w hurtowej butli z helem jest 100% helu?. No ale po co pytać, generalnie tak powinno być…no może dokładność stu procentowa jest nieco przysłowiowa więc można nieco przymknąć oko, jak zrobił nasz blender  (mieszający gazy) Matt. I tu się zaczęły nasze przysłowiowe „schody”.

Następnego dnia, po naszym wstępnym nurkowaniu na 60m w Sabak Ha Aleją Ślepych Ryb, Matt zabiera się do mieszania naszych gazów a my tymczasem rozkoszujemy się pięknem naszego miasta Merida. Piękne niewielkie miasto, jak się nam wstępnie błędnie wydawało bo liczące ponad 1 milion mieszkańców, wita nas z uśmiechem. Mnóstwo zabytków z czasów jeszcze hiszpańskich podbojów, architektura miejscami niemalże żywcem wzięta z epoki Ferdynanda Corteza, słynnego hiszpańskiego konkwistadora – pogromcy Azteków. 

    fot. J. Szymczak

    fot. J. Szymczak

    fot. J. Szymczak

Jest co oglądać ale my tymczasem musimy wracać do naszego motelu – czas analizować gazy. Plany następnego nurkowania zakładały głębokość 130-140m, czyli gaz denny trimix 10/70 (10% tlenu i 70% helu), następnie tmx 12/60 itd. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy zaczęliśmy analizować butle, wie tylko ten co nas widział. Włosy na naszych prawie łysych głowach sięgały szczytu dwupiętrowego motelu. Rozbieżności przerosły naszą bujną, niczym meksykańska dżungla, wyobraźnię. 

    fot. J. Szymczak

W gazie dennym o 3-4% tlenu więcej, tmx podróżny 12/60 zawierał 18-20 procent tlenu…… czyli z gazów na 130 i 100m dostaliśmy mieszanki na 80-60m. Tragedia, Matt drapie się po głowie, nawet dla niedoświadczonego blendera, taka pomyłka to katastrofa. No nic, musimy poczekać do rana, może Mattowi uda się coś zmienić w naszych gazach. Cały wieczór  chodzi nam po głowie, jak możliwe jest zrobienie takiego błędu przez doświadczonego blendera ? Może analizator jest popsuty? Może wszechobecne duchy przodków Majów nas nie chcą w Sabak Ha ? 

Rano sytuacja się wyjaśnia, w dużych 50-cio litrowych butlach z helem, zamówionych wcześniej w hurtowni gazów jest zamiast helu mix 70 % helu, 25 % tlenu i 5 % jeszcze czegoś. No ładnie a jeszcze dobija nas informacja, że firma dostarczająca nam gazy była odpowiedzialna za śmierć prawie 20 osób w pobliskim szpitalu…. pomylili dostawę tlenu z CO2. Nasz projekt jeszcze się dobrze nie zaczął a już się rozpada. Dodatkowo dowiadujemy się, ze następna dostawa helu będzie za 4-5 dni. 

    fot. J. Szymczak

Rozpacz w zespole, już wiemy, że jeden z naszych nurków wspomagających Darek już nas nie wesprze w finałowym ataku na dno Sabak Ha bo ma wcześniejszy lot powrotny do Polski. Morale siadają.
Następnego dnia okazuje się, ze jednak Mattowi udaje się coś namieszać i mamy gazy, może nie idealnie te zamówione ale po drobnych modyfikacjach planu głębokość 120m staje się realna czyli ewentualna ocena długości pasażu wiodącego do Black Abyss. Zgodnie z niepewnymi opisami Matta ta droga to około 5 minut płynięcia.

Tak więc po chwilach wielkich nerwów, choć już nieco późna pora, ładujemy butle i  zaraz ruszamy. Załadunek chwilę trwa , 5 twinsetów i ok. 30 butli depozytowych i kiedy uśmiechy powoli wracają na nasze twarze, tym razem „atakuje” nas miejscowa policja za nieprzepisowe parkowanie podczas załadunku. 

    fot. J. Szymczak

Na nic się zdają nasze próby wyjaśnienia ciężaru butli, sensu naszego projektu wspieranego przez lokalne władze, wzywania wszystkich znanych mi lokalnych bożków, itd. Tablica rejestracyjna z naszego samochodu ”konfiskato”, zapraszamy na komisariat. 

   fot. J. Szymczak

Wspierany naszym lokalnym pomocnikiem, udaję się nieśmiało na komisariat. Kilka pięter i pokoi odwiedzonych, jakieś banknoty przechodzące z ręki do ręki i sprawa załatwiona. Wreszcie ruszamy.

Plan nurkowania jest następujący, ja z Jurkiem oceniamy pasaż do Black Abyss a Darek z Robertem eksplorują nowe korytarze w Alei Ślepych Ryb.  


Obładowani butlami zaczynamy się zanurzać z Jurkiem, w pewnej odległości od siebie aby łatwiej odnaleźć początek głównej liny jaskiniowej. Nagle spada na mnie lawina drobnych skałek ograniczając widoczność do przysłowiowego końca maski ale żeby było weselej w tym samym momencie osiągam głębokość 60m czyli poziom halokliny (granica słodkiej i słonej wody). Chwile mi zajmuje opanowanie sytuacji, a w przypadku nurka przypominającego wielkościowo mały batyskaf nie jest to proste. Wychodzę z lawiny i okazuje się, że haloklina odbiła mnie niczym pole siłowe w Star Trek’u i zamiast zanurzać się to podążam ku górze.

Oczywiście efekt halokliny jest doskonale znany nurkom jaskiniowym (bardziej dodatnia wyporność w wodzie słonej niż słodkiej), mi także, ale wpadając we wcześniej wspomnianą lawinę nawet nie zauważyłem, że osiągnąłem to zjawisko. Nic to, jak powiedział Basia Panu Wołodyjowskiemu, inflator w górę, opróżniam worek wypornościowy i wracam do gry.


Niestety moja przygoda spowodowała drobne opóźnienie a Jurek już od kilku minut czeka na mnie na 100m, czas leci, gazy znikają niczym królik w kapeluszu lokalnego kuglarza.

Zaczynamy płynąć w regularnej jaskini, głębokość to już 3 cyfry. Fakt, ze jesteśmy w jaskini potwierdza tylko całkowita czerń wokół nas i pamięć oglądanych wcześniej map. Nie widać sufitu, światło latarek nie sięga ścian a przed nami tylko lina poręczowa i szaro-brunatne muliste dno z kawałkami starych konarów, nieludzko powyginanych niczym konające ludzkie ciała…… dreszcz przeszedł po moim karku niczym iskra po metalowych elementach. Widok i sytuacje można opisać dwoma słowami – spacer po cmentarzu. No cóż, horrory zawsze mnie kręciły wiec tak łatwo nie zawrócę.
Płyniemy naprzód, mijają minuty a głębokość 105, 106, 107…….i maksymalnie 115m. Końca korytarza nie widać i co najgorsze uskoku, który na głębokości 120m miał przechodzić  w ostrą pogoń ku środkowi ziemi – brak.


Zgodnie z jaskiniowa zasadą trzech części (jedna do środka, jedna z powrotem do domu i jedna to żelazna rezerwa), zawraca nas  jeden z czynników – czas,  choć gazów jeszcze nam zostało. Zasady jaskiniowe to nie ograniczenia prędkości na drodze, za łamanie ich kara jest boleśniejsza niż kilkuset złotowy mandat i trochę punktów na koncie. Czas do domu.

Pierwsze głębokie nurkowanie pokazuje nam, ze wstępna ocena drogi do Czarnej Otchłani jest błędna, niestety odcinek do przepłynięcia jest sporo dłuższy – musimy zmodyfikować plany. Późnym wieczorem wracamy do domu (nurkowanie skończyliśmy już w ciemnościach lokalnej dżungli zagryzani prze tysiące dziwnych owadów), mamy kilka dni przerwy na planowanie, oczekując na dostawę gazów.

 fot. J. Szymczak

Kilka dni spędzonych w Meridzie i okolicznych przepięknych stanowiskach archeologicznych daje nam chwile oddechu i czas na przemyślenia.

    fot. J. Szymczak

    fot. J. Szymczak

    fot. J. Szymczak

Od czasu do czasu pojawia się naszym motelu lokalna telewizja (Aztec TV) lub prasa – nasz projekt odkrycia tajemnic ich świętego miejsca Sabak Ha i promowania regionu cieszy się ogromnym zainteresowaniem lokalnej ludności i władz (nie wliczając policji).

    fot. J. Szymczak

Jesteśmy zaskakiwani niemalże codziennie, a to w sklepie typu warzywniak jestem zaczepiany przez starsza panią mówiącą „Sabak Ha, buseo” (buseo – nurkowanie) czy na rynku przez miejscowego krzyczącego „Polaco, Sabak Ha” itp.

Dni mijają i nadchodzi czas głównego nurkowania, już bez Darka, który musiał wracać. Plan ze względu na czas, ilość gazów i nasze fundusze musieliśmy nieco zmodyfikować. Jurek próbuje atakować Black Abyss, choć już niemalże pewnie, że głębokość 200m leży poza naszym zasięgiem ale gazy są – trzeba próbować. Jurek bierze do pomocy Roberta, który ma zadanie pomóc w transporcie i rozkładaniu butli depozytowych wzdłuż pasażu,  a ja tymczasem samotnie mam odskoczyć od głównej liny (tzw. z ang. jump) na głębokości 120m i eksplorować nowe korytarze w bok z zasięgiem teoretycznym gazów 150m.
Plany gotowe, ruszamy. 

    fot. J. Szymczak

Już na miejscu okazuje się, że w Jurka twinsecie nawalił zawór i lipa. Zawory w butlach depozytowych są inne i nie ma jak wymienić. Znowu kłoda pod nogami….. może naprawdę bóstwo Majów opiekujące się Sabak Ha tam nas nie chce. Może „Piwnice Diabła” ja nazwaliśmy tą jaskinie, są dla nas zamknięte i nawet sam diabeł tam nie schodzi ?. 
Hmmmm, nas nie tak łatwo zniechęcić,  zagryzamy wargi, podwijamy rękawy (przenośnia, bo jesteśmy bez koszulek w 40sto stopniowym upale) i zabieramy się do roboty. I sukces, Mattowi jakoś udaje się naprawić zawór, czas w drogę, trzeba spróbować podprowadzić kilka weków z zapasów diabła. 

Jurek z Robertem ruszają pierwsi a ja 5 minut później, samotny niczym Kevin Costner w „Tańczącym z wilkami”. Zanurzam się wzdłuż liny poręczowej, na zegarze 70, 80, 90m i nagle trzymam w ręku koniec liny. Ups… Houston mamy problem ! Znaczy ja mniej, zawsze mogę wrócić do góry ale Jurek z Robertem mogą nie znaleźć drogi powrotnej. 



Na tej głębokości jest już regularna jaskinia bez dostępu światła a obszar dna wielkości niemalże ( w naszej ocenie) małego boiska piłkarskiego daje małe szanse na poszukiwania drogi do domu. Świecę latarką poniżej i widzę chłopaków w odwrocie w zorganizowanym szyku. 

Rozglądam się jeszcze chwile i w tym momencie dosłownie wpływa na mnie kilkanaście metrów poskręcanej liny (miała dodatnią pływalność). No cóż, misja przerwana jest także dla mnie i zaczynam się wynurzać oblepiony kawałkami liny (mam na sobie 6 butli więc sporo miejsc zaczepu) zwisającej z mnie niczym spagetti z widelca. 

Na pierwszym głębokim przystanku na 60m rusza do ataku mój nóż, rach, ciach, ciach i pozbywam się części pasażera na gapę. Chwilę później pojawia się obok mnie Jurek i nagle widzę błysk w jego oczach i jednocześnie błysk jego ostrza. W tym momencie przypominają mi się sławetne sceny szermierki z „Ogniem i mieczem”, lekkie zwinne ruchy i pozbywam się makaronu. Czas do góry, misje przerwane. Straty - dobre 150m liny poręczowej utracone.


Zapewne chcielibyście wiedzieć co się stało na dole ? Ja też walczyłem z tą zagadką podczas całej dekompresji. Na powierzchni wyjaśnia się sprawa. Poręczówka położona przez Matta w 1998 r. od tego czasu nie była sprawdzana i naciągana. My podczas wcześniejszych zwiadowczych nurkowań oczywiście oglądaliśmy ją lecz nie sprawdziliśmy naciągu na całej długości. W skutek podczepiana do niej naszych aluminiowych butli depozytowych (trimixy hipoksyczne - dodatnia pływalność) lina prawdopodobnie poluzowała się i zsunęła z jednego z punktów mocowania. 


Po zdeponowaniu butli, Jurek zgodnie z planem ruszył do przodu pasażem a Robert rozpoczął odwrót. W  tej samej chwili zobaczył, ze lina zaczyna pływać po całej jaskini wraz z butlami. Oczywiście jest to sytuacja bardzo niebezpieczna gdyż po pierwsze poręczówka może się zaplątać i utrudnić drogę powrotną oraz istniało ryzyko utraty butli dekompresyjnych czyli w zasadzie niemożliwość ukończenia nurkowania.

Robert słusznie zaalarmował Jurka ale w tej samej chwili pływająca wszędzie lina zaczęła się zaczepiać o jego elementy sprzętu. Próby rozplatania, nawet z pomocą Jurka nie przyniosły rezultatu (szczególnie na głębokości 100m) więc trzeba było ciąć i przerwać nurkowanie. No cóż, znowu przygody ale trzeba zacisnąć zęby i się nie poddawać.


Przed nami ostatnie nurkowanie, plan taki jak był wcześniej. Na szczęście główne nasze gazy w zestawach 2 x 21 litrów (najdroższe) nie zostały naruszone podczas wcześniejszego nurkowania, musimy tylko dorobić trimix’y podróżne. Szczegóły nurkowania musimy nieco zmodyfikować, głownie ze względu, że w pierwszej kolejności należy odbudować starą i położyć nową poręczówkę. 

Dodatkowo pojawia się problem naszego wsparcia. Darek już wyjechał a Robert musiał właśnie nas opuszczać. Zostaliśmy więc z Jurkiem sami, bez suportu tylko ze wsparciem powierzchniowym Matta i kręcąca się ciągle dookoła nas ekipą filmową.   

    fot. J. Szymczak

Dwa dni później, po zasłużonym wypoczynku, ruszamy po raz ostatni do oddalonego od Meridy o 60km tajemniczego Sabak Ha. Szybkie przygotowania sprzętu, Szerpowie spuszczają na linach ze skały na brzeg nasze butle, wsparcie medyczne lokalnej jednostki ratowniczej czeka, przedstawiciele Dept. Ds. Ekologii Jukatanu wraz z okolicznymi mieszkańcami kibicują z „tarasu widokowego” a my z Jurkiem ostatnie plany, medytacje i chlup do wody.

   fot. J. Szymczak

                             
Zanurzamy się wzdłuż poręczówki aby chwile później na głębokości 50m doczepić nasza  i zacząć ją rozkładać na nowo. Osiągamy głębokość 100m ale ani śladu starej liny, widoczność jak wcześniej nie najlepsza, czerń i szaro-brunatne dno niemalże wchłania światło z naszych latarek (brak ścian od których mogłoby się odbijać światło). Szukamy dalej jednocześnie płynąc w głąb jaskini i wreszcie po kilku minutach znajdujemy stara linę ale już sporo głębiej – znaczy przez przypadek skróciliśmy drogę przez pasaż. Doczepiamy się do głównej liny, kładziemy markery kierunkowe (strzałki wskazujące wyjście) i ruszamy dalej. 


Na głębokości 125m zgodnie z planem rozdzielamy się z Jurkiem. On podąża  liną w kierunku Black Abyss a ja robię „przysłowiowy” skok w bok i zaczynam szukać innych korytarzy….. niestety praktycznie w tej samej chwili nasze marzenia się kończą – manometry pokazują osiągniętą jedną trzecią z gazu – trzeba zawracać. Chwilę później spotykamy się z Jurkiem przy głównej poręczówce i wracamy już razem – w kupie zawsze raźniej. Widoczność jeszcze się pogarsza a to w skutek opadającego osadu z niewidzialnego sufitu – pewnie od naszych bąbli. Czujemy się jak byśmy spacerowali u podnóży wulkanu, który właśnie wybuchł. Dalsza droga odbywa się bez przygód i wreszcie docieramy do płytszych części gdzie rozpoczyna się nasza długa dekompresja. 



Oczywiście i ta nie obyła się bez niespodzianek typu wiązka butli z nitroxem 50, które powinny się znajdować na 21m są na 14m i trzeba wykonać szybka windę góra-dół (lina z butlami została za płytko podwieszona) ale o takich przygodach można by długo gadać, najlepiej przy kominku z kuflem dobrego browaru. Tak czy inaczej przywykliśmy z Jurkiem do ciągłych niespodzianek.


Podsumowując, nurkowanie do głębokości  130m z czasem dennym w przedziale 100-130m aż 30 minut co skutkowało prawie 5-cio godzinna dekompresją. Wynurzyliśmy się już w ciemnościach, przywitani oklaskami lokalnej ludności i nocnymi odgłosami dżungli.

Co nam się udało osiągnąć podczas tego projektu. W zasadzie 3 elementy: zweryfikować dotychczasową mapę której daleko było do precyzyjności, namierzyć krótszą drogę poprzez położenie nowej poręczówki do Black Abyss oraz zdobyć dużo materiału zdjęciowego i filmowego z tej magicznej i ponurej jaskini – Sabak Ha. 

Podczas projektu został zrealizowany film dokumentalny w reżyserii Jacka Szymczaka „Piwnice diabła”.


Cezary Czaro Abramowski  


    fot. J. Szymczak                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                
SHARE

    Zostaw Komentarz

0 comments:

Prześlij komentarz