Człowiek może zadać sobie pytanie czy w cukrze jest 100% cukru, tak jak nurek techniczny czy
w hurtowej butli z helem jest 100% helu?. No ale po co pytać, generalnie tak powinno
być…no może dokładność stu
procentowa jest nieco przysłowiowa więc można nieco przymknąć oko, jak zrobił
nasz blender (mieszający gazy) Matt. I
tu się zaczęły nasze przysłowiowe „schody”.
Następnego dnia, po naszym wstępnym nurkowaniu na 60m w
Sabak Ha Aleją Ślepych Ryb, Matt zabiera się do mieszania naszych gazów a my
tymczasem rozkoszujemy się pięknem naszego miasta Merida. Piękne niewielkie
miasto, jak się nam wstępnie błędnie wydawało bo liczące ponad 1 milion
mieszkańców, wita nas z uśmiechem. Mnóstwo zabytków z czasów jeszcze
hiszpańskich podbojów, architektura miejscami niemalże żywcem wzięta z epoki
Ferdynanda Corteza, słynnego hiszpańskiego konkwistadora – pogromcy Azteków.
fot. J. Szymczak
fot. J. Szymczak
fot. J. Szymczak
Jest co oglądać ale my tymczasem musimy wracać do naszego motelu – czas
analizować gazy. Plany następnego nurkowania zakładały głębokość 130-140m, czyli
gaz denny trimix 10/70 (10% tlenu i 70% helu), następnie tmx 12/60 itd. Jakie
było nasze zdziwienie, kiedy zaczęliśmy analizować butle, wie tylko ten co nas
widział. Włosy na naszych prawie łysych głowach sięgały szczytu dwupiętrowego
motelu. Rozbieżności przerosły naszą bujną, niczym meksykańska dżungla,
wyobraźnię.
W gazie dennym o 3-4% tlenu więcej, tmx podróżny 12/60 zawierał
18-20 procent tlenu…… czyli z gazów na 130 i 100m dostaliśmy mieszanki na
80-60m. Tragedia, Matt drapie się po głowie, nawet dla niedoświadczonego
blendera, taka pomyłka to katastrofa. No nic, musimy poczekać do rana, może
Mattowi uda się coś zmienić w naszych gazach. Cały wieczór chodzi nam po głowie, jak możliwe jest
zrobienie takiego błędu przez doświadczonego blendera ? Może analizator jest
popsuty? Może wszechobecne duchy przodków Majów nas nie chcą w Sabak Ha ?
Rano
sytuacja się wyjaśnia, w dużych 50-cio litrowych butlach z helem, zamówionych
wcześniej w hurtowni gazów jest zamiast helu mix 70 % helu, 25 % tlenu i 5 % jeszcze
czegoś. No ładnie a jeszcze dobija nas informacja, że firma dostarczająca nam
gazy była odpowiedzialna za śmierć prawie 20 osób w pobliskim szpitalu…. pomylili
dostawę tlenu z CO2. Nasz projekt jeszcze się dobrze nie zaczął a już się
rozpada. Dodatkowo dowiadujemy się, ze następna dostawa helu będzie za 4-5 dni.
Rozpacz w zespole, już wiemy, że jeden z naszych nurków wspomagających Darek
już nas nie wesprze w finałowym ataku na dno Sabak Ha bo ma wcześniejszy lot
powrotny do Polski. Morale siadają.
Następnego dnia okazuje się, ze jednak
Mattowi udaje się coś namieszać i mamy gazy, może nie idealnie te zamówione ale
po drobnych modyfikacjach planu głębokość 120m staje się realna czyli
ewentualna ocena długości pasażu wiodącego do Black Abyss. Zgodnie z niepewnymi
opisami Matta ta droga to około 5 minut płynięcia.
Tak więc po chwilach wielkich nerwów, choć już nieco późna
pora, ładujemy butle i zaraz ruszamy.
Załadunek chwilę trwa , 5 twinsetów i ok. 30 butli depozytowych i kiedy
uśmiechy powoli wracają na nasze twarze, tym razem „atakuje” nas miejscowa
policja za nieprzepisowe parkowanie podczas załadunku.
fot. J. Szymczak
Na nic się zdają nasze
próby wyjaśnienia ciężaru butli, sensu naszego projektu wspieranego przez
lokalne władze, wzywania wszystkich znanych mi lokalnych bożków, itd. Tablica
rejestracyjna z naszego samochodu ”konfiskato”, zapraszamy na komisariat.
Wspierany naszym lokalnym pomocnikiem, udaję się nieśmiało na komisariat. Kilka
pięter i pokoi odwiedzonych, jakieś banknoty przechodzące z ręki do ręki i
sprawa załatwiona. Wreszcie ruszamy.
Plan nurkowania jest następujący, ja z Jurkiem oceniamy
pasaż do Black Abyss a Darek z Robertem eksplorują nowe korytarze w Alei
Ślepych Ryb.
Obładowani butlami
zaczynamy się zanurzać z Jurkiem, w pewnej odległości od siebie aby łatwiej
odnaleźć początek głównej liny jaskiniowej. Nagle spada na mnie lawina drobnych
skałek ograniczając widoczność do przysłowiowego końca maski ale żeby było weselej
w tym samym momencie osiągam głębokość 60m czyli poziom halokliny (granica
słodkiej i słonej wody). Chwile mi zajmuje opanowanie sytuacji, a w przypadku
nurka przypominającego wielkościowo mały batyskaf nie jest to proste. Wychodzę
z lawiny i okazuje się, że haloklina odbiła mnie niczym pole siłowe w Star Trek’u
i zamiast zanurzać się to podążam ku górze.
Oczywiście efekt halokliny jest
doskonale znany nurkom jaskiniowym (bardziej dodatnia wyporność w wodzie słonej
niż słodkiej), mi także, ale wpadając we wcześniej wspomnianą lawinę nawet nie
zauważyłem, że osiągnąłem to zjawisko. Nic to, jak powiedział Basia Panu
Wołodyjowskiemu, inflator w górę, opróżniam worek wypornościowy i wracam do
gry.
Niestety moja przygoda spowodowała drobne opóźnienie a Jurek już od kilku
minut czeka na mnie na 100m, czas leci, gazy znikają niczym królik w kapeluszu
lokalnego kuglarza.
Zaczynamy płynąć w regularnej jaskini, głębokość to już 3
cyfry. Fakt, ze jesteśmy w jaskini potwierdza tylko całkowita czerń wokół nas i
pamięć oglądanych wcześniej map. Nie widać sufitu, światło latarek nie sięga
ścian a przed nami tylko lina poręczowa i szaro-brunatne muliste dno z
kawałkami starych konarów, nieludzko powyginanych niczym konające ludzkie
ciała…… dreszcz przeszedł po moim karku
niczym iskra po metalowych elementach. Widok i sytuacje można opisać dwoma
słowami – spacer po cmentarzu. No cóż, horrory zawsze mnie kręciły wiec tak
łatwo nie zawrócę.
Płyniemy naprzód, mijają minuty a głębokość 105, 106, 107…….i maksymalnie 115m.
Końca korytarza nie widać i co najgorsze uskoku, który na głębokości 120m miał
przechodzić w ostrą pogoń ku środkowi
ziemi – brak.
Zgodnie z jaskiniowa zasadą trzech części (jedna do środka, jedna
z powrotem do domu i jedna to żelazna rezerwa), zawraca nas jeden z czynników – czas, choć gazów jeszcze nam zostało. Zasady
jaskiniowe to nie ograniczenia prędkości na drodze, za łamanie ich kara jest
boleśniejsza niż kilkuset złotowy mandat i trochę punktów na koncie. Czas do
domu.
Pierwsze głębokie nurkowanie pokazuje nam, ze wstępna ocena
drogi do Czarnej Otchłani jest błędna, niestety odcinek do przepłynięcia jest
sporo dłuższy – musimy zmodyfikować plany. Późnym wieczorem wracamy do domu
(nurkowanie skończyliśmy już w ciemnościach lokalnej dżungli zagryzani prze
tysiące dziwnych owadów), mamy kilka dni przerwy na planowanie, oczekując na
dostawę gazów.
fot. J. Szymczak
Kilka dni spędzonych w Meridzie i okolicznych przepięknych
stanowiskach archeologicznych daje nam chwile oddechu i czas na przemyślenia.
fot. J. Szymczak
fot. J. Szymczak
fot. J. Szymczak
Od czasu do czasu pojawia się naszym motelu lokalna telewizja (Aztec TV) lub
prasa – nasz projekt odkrycia tajemnic ich świętego miejsca Sabak Ha i
promowania regionu cieszy się ogromnym zainteresowaniem lokalnej ludności i
władz (nie wliczając policji).
fot. J. Szymczak
Jesteśmy zaskakiwani niemalże codziennie, a to w sklepie typu warzywniak jestem
zaczepiany przez starsza panią mówiącą „Sabak Ha, buseo” (buseo – nurkowanie)
czy na rynku przez miejscowego krzyczącego „Polaco, Sabak Ha” itp.
Dni mijają i nadchodzi czas głównego
nurkowania, już bez Darka, który musiał wracać. Plan ze względu na czas, ilość
gazów i nasze fundusze musieliśmy nieco zmodyfikować. Jurek próbuje atakować
Black Abyss, choć już niemalże pewnie, że głębokość 200m leży poza naszym zasięgiem
ale gazy są – trzeba próbować. Jurek bierze do pomocy Roberta, który ma zadanie
pomóc w transporcie i rozkładaniu butli depozytowych wzdłuż pasażu, a ja tymczasem samotnie mam odskoczyć od głównej
liny (tzw. z ang. jump) na głębokości 120m i eksplorować nowe korytarze w bok z
zasięgiem teoretycznym gazów 150m.
Plany gotowe, ruszamy.
Już na miejscu okazuje się, że w
Jurka twinsecie nawalił zawór i lipa. Zawory w butlach depozytowych są inne i
nie ma jak wymienić. Znowu kłoda pod nogami….. może naprawdę bóstwo Majów
opiekujące się Sabak Ha tam nas nie chce. Może „Piwnice Diabła” ja nazwaliśmy
tą jaskinie, są dla nas zamknięte i nawet sam diabeł tam nie schodzi ?.
Hmmmm,
nas nie tak łatwo zniechęcić, zagryzamy wargi,
podwijamy rękawy (przenośnia, bo jesteśmy bez koszulek w 40sto stopniowym upale)
i zabieramy się do roboty. I sukces, Mattowi jakoś udaje się naprawić zawór,
czas w drogę, trzeba spróbować podprowadzić kilka weków z zapasów diabła.
Jurek z Robertem ruszają pierwsi a ja 5 minut później, samotny niczym Kevin Costner w „Tańczącym z wilkami”. Zanurzam się wzdłuż liny poręczowej, na
zegarze 70, 80, 90m i nagle trzymam w ręku koniec liny. Ups… Houston mamy
problem ! Znaczy ja mniej, zawsze mogę wrócić do góry ale Jurek z Robertem mogą
nie znaleźć drogi powrotnej.
Na tej głębokości jest już regularna jaskinia bez
dostępu światła a obszar dna wielkości niemalże ( w naszej ocenie) małego boiska
piłkarskiego daje małe szanse na poszukiwania drogi do domu. Świecę latarką
poniżej i widzę chłopaków w odwrocie w zorganizowanym szyku.
Rozglądam się
jeszcze chwile i w tym momencie dosłownie wpływa na mnie kilkanaście metrów poskręcanej
liny (miała dodatnią pływalność). No cóż, misja przerwana jest także dla mnie i
zaczynam się wynurzać oblepiony kawałkami liny (mam na sobie 6 butli więc sporo
miejsc zaczepu) zwisającej z mnie niczym spagetti z widelca.
Na pierwszym głębokim
przystanku na 60m rusza do ataku mój nóż, rach, ciach, ciach i pozbywam się
części pasażera na gapę. Chwilę później pojawia się obok mnie Jurek i nagle
widzę błysk w jego oczach i jednocześnie błysk jego ostrza. W tym momencie
przypominają mi się sławetne sceny szermierki z „Ogniem i mieczem”, lekkie
zwinne ruchy i pozbywam się makaronu. Czas do góry, misje przerwane. Straty - dobre 150m liny poręczowej utracone.
Zapewne chcielibyście wiedzieć co się stało na dole ? Ja też
walczyłem z tą zagadką podczas całej dekompresji. Na powierzchni wyjaśnia się
sprawa. Poręczówka położona przez Matta w 1998 r. od tego czasu nie była
sprawdzana i naciągana. My podczas wcześniejszych zwiadowczych nurkowań oczywiście oglądaliśmy ją lecz nie sprawdziliśmy naciągu na całej długości. W skutek podczepiana
do niej naszych aluminiowych butli depozytowych (trimixy hipoksyczne - dodatnia pływalność) lina prawdopodobnie poluzowała się i zsunęła z jednego z punktów mocowania.
Po
zdeponowaniu butli, Jurek zgodnie z planem ruszył do przodu pasażem
a Robert rozpoczął odwrót. W tej samej
chwili zobaczył, ze lina zaczyna pływać po całej jaskini wraz z butlami.
Oczywiście jest to sytuacja bardzo niebezpieczna gdyż po pierwsze poręczówka
może się zaplątać i utrudnić drogę powrotną oraz istniało ryzyko utraty butli
dekompresyjnych czyli w zasadzie niemożliwość ukończenia nurkowania.
Robert
słusznie zaalarmował Jurka ale w tej samej chwili pływająca wszędzie lina
zaczęła się zaczepiać o jego elementy sprzętu. Próby rozplatania, nawet z pomocą Jurka nie przyniosły
rezultatu (szczególnie na głębokości 100m) więc trzeba było ciąć i przerwać
nurkowanie. No cóż, znowu przygody ale trzeba zacisnąć zęby i się nie poddawać.
Przed nami ostatnie nurkowanie, plan taki jak był wcześniej.
Na szczęście główne nasze gazy w zestawach 2 x 21 litrów (najdroższe) nie
zostały naruszone podczas wcześniejszego nurkowania, musimy tylko dorobić
trimix’y podróżne. Szczegóły nurkowania musimy nieco zmodyfikować, głownie ze
względu, że w pierwszej kolejności należy odbudować starą i położyć nową
poręczówkę.
Dodatkowo pojawia się problem naszego wsparcia. Darek już wyjechał
a Robert musiał właśnie nas opuszczać. Zostaliśmy więc z Jurkiem sami, bez
suportu tylko ze wsparciem powierzchniowym Matta i kręcąca się ciągle dookoła
nas ekipą filmową.
fot. J. Szymczak
Dwa dni później, po zasłużonym wypoczynku, ruszamy po raz
ostatni do oddalonego od Meridy o 60km tajemniczego Sabak Ha. Szybkie
przygotowania sprzętu, Szerpowie spuszczają na linach ze skały na brzeg nasze
butle, wsparcie medyczne lokalnej jednostki ratowniczej czeka, przedstawiciele
Dept. Ds. Ekologii Jukatanu wraz z okolicznymi mieszkańcami kibicują z „tarasu
widokowego” a my z Jurkiem ostatnie plany, medytacje i chlup do wody.
fot. J. Szymczak
Zanurzamy się wzdłuż poręczówki aby chwile później na głębokości 50m doczepić nasza i zacząć ją rozkładać na nowo. Osiągamy głębokość 100m ale ani śladu starej liny, widoczność jak wcześniej nie najlepsza, czerń i szaro-brunatne dno niemalże wchłania światło z naszych latarek (brak ścian od których mogłoby się odbijać światło). Szukamy dalej jednocześnie płynąc w głąb jaskini i wreszcie po kilku minutach znajdujemy stara linę ale już sporo głębiej – znaczy przez przypadek skróciliśmy drogę przez pasaż. Doczepiamy się do głównej liny, kładziemy markery kierunkowe (strzałki wskazujące wyjście) i ruszamy dalej.
Na głębokości 125m zgodnie z planem rozdzielamy się z
Jurkiem. On podąża liną w kierunku Black
Abyss a ja robię „przysłowiowy” skok w bok i zaczynam szukać innych
korytarzy….. niestety praktycznie w tej samej chwili nasze marzenia się kończą
– manometry pokazują osiągniętą jedną trzecią z gazu – trzeba zawracać. Chwilę
później spotykamy się z Jurkiem przy głównej poręczówce i wracamy już razem – w
kupie zawsze raźniej. Widoczność jeszcze się pogarsza a to w skutek opadającego
osadu z niewidzialnego sufitu – pewnie od naszych bąbli. Czujemy się jak byśmy
spacerowali u podnóży wulkanu, który właśnie wybuchł. Dalsza droga odbywa się
bez przygód i wreszcie docieramy do płytszych części gdzie rozpoczyna się nasza
długa dekompresja.
Oczywiście i ta nie obyła się bez niespodzianek typu wiązka
butli z nitroxem 50, które powinny się znajdować na 21m są na 14m i trzeba wykonać
szybka windę góra-dół (lina z butlami została za płytko podwieszona) ale o takich przygodach można by długo gadać,
najlepiej przy kominku z kuflem dobrego browaru. Tak czy inaczej przywykliśmy z Jurkiem do ciągłych
niespodzianek.
Podsumowując, nurkowanie do głębokości 130m z czasem dennym w przedziale 100-130m aż
30 minut co skutkowało prawie 5-cio godzinna dekompresją. Wynurzyliśmy się już
w ciemnościach, przywitani oklaskami lokalnej ludności i nocnymi odgłosami
dżungli.
Co nam się udało osiągnąć podczas tego projektu. W zasadzie
3 elementy: zweryfikować dotychczasową mapę której daleko było do
precyzyjności, namierzyć krótszą drogę poprzez położenie nowej poręczówki do
Black Abyss oraz zdobyć dużo materiału zdjęciowego i filmowego z tej magicznej
i ponurej jaskini – Sabak Ha.
Podczas projektu został zrealizowany film
dokumentalny w reżyserii Jacka Szymczaka „Piwnice diabła”.
0 comments:
Prześlij komentarz